Forum Nordmarski Klub Literacki Strona Główna Nordmarski Klub Literacki
Forum NKL'u
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Skaflok

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Nordmarski Klub Literacki Strona Główna -> Proza
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Shadow27
Klubowicz



Dołączył: 30 Paź 2005
Posty: 7
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sandomierz

PostWysłany: Pon 23:58, 09 Sty 2006    Temat postu: Skaflok

Piszę to również tutaj bo do reszty nie mają wszyscy dostępu i nikt nie zobaczy.

Rozdział 1 : Skazanie


Zaczać chyba powinienem od krótkiego opisu naszego bohatera...
Więc zył sobie młodzieniec Skaflok w niespokojnych czasach panowania Robara II . Jak wszyscy zapewne wiecie król ten załozył kolonię górnicza (wtedy bariery jeszcze nie bylo). Poniewaz brakowalo mu rudy oraz niewolnikow do jej wydobywania zostawało się skazancem za najmniejsze przestępstwo. Nasz młody bohater zył w ubogiej rodzinie, która często musiala zebrac o jedzenie. Jednakze ojciec Skafloka był dobrym myśliwym o muskularnej posturze i wielu bliznach świadczących o walecznym życiu , więc nauczył swojego syna strzelać z łuku i pomógł mu nabrać siły. Młody chłopak (miał wtedy około 16 lat) musiał się uczyć przetrwania w takich trudnych warunkach. Ojciec nauczył go także jak obchodzic się z bandytami i jak rozmawiać z ludźmi więc Skaflok nie był tępym debilem. Matka nauczyła go pisać i czytać ponieważ uważała książki za bardzo ważny element rozwoju swojego syna. Jednak oprócz nauki musiał on też pracować i zarabiać na żywność razem z ojcem. Z początku pomagał matce w domu , ale później zatrudnił się u kowala jako dostawca metalu do przerobu i broni dla kupców.
Pewnego dnia gdy jak zwykle zanosił dostawę mieczy na targowisko do kupców został napadnięty przez dwóch bandytów. Jeden z nich był barczystym blondynem o groźnych rysach twarzy , wyglądał jednak na niezbyt mądrego czy wykształconego. Drugi był znacznie mniejszy i strasznie roztrzepany (najwyraźniej dopiero zaczynał złodziejską karierę) , trzymał w ręku nóż i rozglądał się ciągle , ręka z nożem drżała mu i przemieszczał ją ciągle jakby miał zespół niespokojnych rąk. Skaflok wiedział, że oni nie będą się znać na historii magów i tym podobnych więc wykiwa ich łatwo.
-Co tam masz ?? - powiedział mniejszy złodziej spoglądając na ładunek mieczy.
-Wydaje się, że chciałbyś nam to oddać. - dodał drugi.
-Głupcy! Ostrzegam was lepiej uciekajcie póki możecie! - powiedział młodzieniec pewnie i z powagą.
-Co?! - oburzyli się jednoczesnie bandyci.
-Jestem wysłannikiem Magów Wody !! A oni nienawidzą gdy się spóźniam !! Wiecie jeśli szybko znikniecie to może jeszcze zdążę na czas, ale jeśli nie... - zaczął wymyślać Skaflok.
-Coś mi się wydaje, że próbójesz kłamać ! - próbował się bronić starszy bandyta.
-Mam na to dowód !! - chłopak przypomniał sobie, że ma na szyi amulet od dziadka - Spójrz ! - powiedział pokazując amulet - To amulet kuriera magów wody. Mówie wam żebyście uciekali szybko bo jak się spóźnie to magowie was znajdą i to wy będziecie mieć problemy.
-Prze.... przepraszamy - wyjąkał starszy zbój.
-psst... spadajmy - szepnął do niego jego towarzysz - przepros go i zwiewamy !
-Przepraszamy najmocniej - powtórzył tamten - nie.. nie wiedzielismy . Naprawdę bardzo nam głupio .
-Spadajcie lepiej szybko - powiedział dumający w duszy Skaflok.
Gdy złodzieje odeszli młodzieniec oglądnął się za siebie i chciał iść dalej jednakże ktoś go zaczepił słowami :
-To było interesujące chłopcze... - powiedziała postać stojąca w cieniu drzewa będącego obok. - nazywam się Vatras... ciekawi mnie skąd przyszedł ci do głowy pomysł z magami wody...
-Ja...
-Nawet nie wiesz najpewniej , że kilka rzeczy o , których mówiłeś to prawda ! Skąd o tym wiesz ?! - przerwał mu nieznajomy
-Czytam wiele ksiąg , w którejś z nich były wzmianki o magach wody , ale nie pamiętam, w której. - odpowiedział przerażony.
-Hahaha (zaśmiał sie cicho Vatras) , następnym razem uważaj o czym wspominasz mały. - mówił mając ciągle tajemniczy uśmiech na twarzy. - Po tym jak dzisiaj wykazałeś się sprytem i inteligencją będziemy cię obserwować.
Coś zaszeleściło za naszym bohaterem , odwrócił się żeby zobaczyć co to.
-Jeszcze się zobaczymy. - usłyszał młodzieniec i zauważył, że ta tajemnicza postać zniknęła.
-Zniknął ? Dziwny człowiek... ale czas ruszać bo kupcy też nie lubią gdy się spóźniam - powiedział do siebie chłopak i ruszył na targ.
Od tego wydarzenia nie działo się nic szczególnego przez okres około dwóch lat , ale Skaflok ciągle czuł czyjś wzrok na plecach. Stan zdrowia matki chłopca zaczął się gwałtownie pogarszać , a żaden jej przyjaciel nie wiedział co z tym zrobić. Nasz młodzieniec jednak niemógłby pogodzić się ze stratą matki więc postanowił odszukać Vatrasa i zapytać jego o radę gdyż czuł , że jest on mądry i ma dużą wiedzę na temat leków i ziół , ponieważ był najpewniej znajomym magów.
Ku zdziwieniu Skafloka nie musiał długo szukać. Zaczął o świcie a gdy po kilku godzinach przystanął w cieniu żeby chwile odpocząć Vatras sam się znalazł. Jak zwykle tajemniczo zagadał do naszego poszukiwacza z cienia.
-Szukałeś mnie ? - powiedział z ukrycia, a Skaflok zerwał się na równe nogi. - Więc jestem.
-Skąd wiedziałeś , że cię szukam ? Zresztą nieważne, wiesz pewnie też dlaczego cię szukam. - powiedział spostrzegawczo chłopak.
-Rzeczywiście wiem... nawet pozwoliłem sobie przygotować odpowiedź. - Vatras znowu się uśmiechnął po swojemu.
-No więc mów... - rzucił Skaflok - proszę... - opamiętał się po chwili
-W tej okolicy jest tylko jedno miejsce, w którym można dostać lekarstwo na chorobę twojej matki...ale... - powiedział tym razem niepewnie tajniak.
-W czym problem ? Proszę cię... to dla mnie bardzo ważne - prosił chłopak
-Otóż pierwszy problem to to , że lek ten jest bardzo bardzo drogi. - rzekł dobitnie.
-Ehhhh... a co jest drugim problemem ? - zapytał z uczuciem porażki chłopak
-Drugim problemem jest to , że ma go najwredniejszy sprzedawca jakiego znałem. - skrzywił się - Jest to właściciel sklepu alchemicznego w górnym mieście , co jest następnym problemem.
Nasz bohater załamał się doszczętnie i poczuł nieopisaną bezradność w sercu.
-Nie sądze aby dał ci go na raty lub spuścił cenę - dodał Vatras - ... przykro mi...
-Nieważne... jakoś sobie poradzę... - chłopak zaklął pod nosem - nie przejmuj się...
Matka była dla naszego bohatera nauczycielką i ukochaną osobą. Wolał poświęcić własne życie, żeby ocalić ją. Resztę dnia spędził rozmyślając , aż w końcu znalazł jedyne rozwiązanie... z wielkim żalem stwierdził , że tylko w ten sposób może ocalić matkę... Zaczął się przygotowywać do wieczornej akcji ...
Gdy był już gotowy tzn. kupił za resztę swoich odłożonych pieniędzy kilka wytrychów, zebrał parę kamieni i obmyślił plan... zawachał się przez chwilę gdy pomyślał o konsekwenjach. Ale postanowił zrobić to niezależnie od tego co się stanie.
Zapadła noc... w mieście była już kompletna cisza... tylko z gospody dobiegały dziwne odgłosy, ale stawały się niezauważalne przez mrok i ciszę tej nocy. Gdy tylko rodzina Skafloka zasnęła otworzył oczy z udawanego snu , wziął rzeczy spod łóżka i już ruszył na swoją misję. Przed wyjściem z domu spojrzał jeszczę na niewinną twarz matki.
-Być może widzimy się ostatni raz... mamo - powiedział , a łza spłynęła mu do oka - ale uratuje cię.
Gdy nasz bohater podążał w stronę górnego miasta starał się nie zwracać na siebie uwagi. Jednakże przez te kilka minut , które zajęło mu dojście w pobliże bramy przetoczyło mu się przez głowę miliardy myśli i ciągle widział przed oczami twarz chorej matki. Gdy doszedł na miejsce zatrzymał się przez chwilę i znowu pomyślał o tym , że nie może pozwolić matce umrzeć. Na szczęście Skaflok znał drugie wejscie do górnego miasta... niestrzeżone , ale czasem obserwowane przez paladynów pilnujących tego właściwego wejścia. Chłopak postanowił przed rozpoczęciem włamania pomodlić się do Adanosa... był to Bóg , którego Skaflok uważał za sprawiedliwego i potężnego ponieważ był on zawsze równowagą dla braci. Po krótkiej modlitwie zauważył , że jakiś pijany człowiek (najpewniej szlachcic , sądząc po ubiorze) zmierza w stronę bramy. Szedł chwiejnym krokiem i burczał coś pod nosem. Gdy doszedł do bramy paladyni zatrzymali go.
-Przykro nam sir , ale nie możemy pana wpuścić w takim stanie do górnego miasta. - powiedział pierwszy mając chęć wyśmiania pijaka
-To porządna dzielnica , a pan niedość , że przychodzi tutaj w środku nocy to jeszcze zupełnie pijany. - dodał drugi
-Errrr... cso pofieciałeś ? - bełkotał szlachcic
Skaflok korzystając z tej okazji podbiegł w cieniu do swojego tajnego przejścia. Był to niewielki kanał , stary , tak stary , że kraty były przerdzewiałe i łatwo pękły. Młodzieniec z trudem się prześliznął do środka ... zapalił małą świecę , którą miał przy sobie i patrzył po suficie żeby znaleźć mały drewniany właz. Spostrzegł go szybko , otworzył i wspiął się na górę... niestety , gdy wyszedł i chciał zamknąć właz klapa się mu wyśliznęła z ręki i spadła z hukiem do kanału... Skaflok szybko odskoczył w cień i schował się za jakimiś skrzynkami - były w nich najpewniej ryby bo śmierdziały niemiłosiernie. - Jedak chłopak tylko skrzywił się. Usłyszał tupot nóg strażników pędzących na miejsce zdarzenia.
-Z której strony był ten chałas - ptyał jeden ( było ich trzech )
-Chyba z tamtej - odpowiedział szybko drugi pokazując ręką w stronę włazu.
Strażnicy wyciągnęli miecze i podeszli bliżej... na szczęście dla naszego bohatera obok kanału było siedlisko szczurów i właśnie jeden z nich pobiegł w kierunku strażników goniony przez kota.
-To tylko szczury - powiedział jakby trochę ... zawiedziony trzeci strażnik.
-Wracamy na posterunki.
Gdy strażnicy odeszli Skaflok wyszedł zza skrzynek i rozejrzał się po możliwej do zobaczenie okolicy. Na szczęście jego cel nie był daleko, widniał nad nim wielki szylt z napisem "Przybory alchemiczne i zioła".
-Oto i jest mój sklep... ironia ... nie mogę zapłacić ceny tej rośliny w pieniądzach...a płacę o wiele więcej ... płacę swoim życiem - powiedział sam do siebie. - Ale to nic , trzeba ruszać.
Chłopak nie dojrzał żadnego strażnika w tej okolicy , ale gdy tylko wychylił się zza rogu zobaczył dwóch strażników. Jeden stał przy wejściu do jakiegoś domu a drugi trochę dalej przy schodach. Skaflok wyciągnął z torby kamień i postanowił zaryzykować. Przerzucił kamieniem budynek obok , którego stał strażnik i strącił jakiś wazon z muru.
-Znowu !! - krzyknął strażnik stojący przy schodach i obaj pobiegli w stronę przeciwną do naszego bohatera.
-Tak ! - powiedział pełen triumfu , ale po cichu
Gdy strażnicy szukali przyczyny hałasu Skaflok prześlizgnął się do sklepu. Na szczęście Vatras dobrze mu opisał poszukiwany lek ... tylko gdzie w takim sklepie trzyma się tak cenne zapasy... po cichu przeszukał kilka półek i szafek gdy nagle rzuciła mu się w oczy dziwna szafa.
-Co do ... - szepnął wytęrzając wzrok
Dojrzał na ścianie za szafą coś w stylu nacięć. Podszedł i z dużą siłą , a zarazem delikatnością przesunął biblioteczkę. Jego oczom ukazała się skrzynia. Wyglądała na solidną więć rozbić jej nie mógł... wziął wytrych i zaczął majsterkować... złamał chyba z pięć aż w końcu otworzył skrzynię. Jedyna rzecz jaka tam była to jego cel i jakiś kielich.
-To chyba jeden z kielichów pełnych krwi... czytałem o tym , że są w tym mieście ale żeby tutaj... niektórym to się powodzi... ale nie czas na to - podsumował Skaflok i wziął swoją roślinkę. - ryzykuje życie żeby cię zdobyć... mam nadzieję , że zadziałasz - powiedział do roślinki (?)
Schował ją do kieszeni , zabrał swoje rzeczy i ruszył do wyjścia.
Wyjrzał pierw żeby sprawdzić rozstawienie strażników , jednakże mrok zdawał się jakby pomóc Skaflokowi ogarniając całe miasto... nawet on sam miał problemy z widzeniem w tych ciemnościach , ale strażników policzył dokładnie ponieważ trzymali pochodnie w dłoniach.
-Chyba przysłali nowe straże... - powiedział znowu sam do siebie chłopak i przeanalizował teren jeszcze dokładniej aby znaleźć w miarę prostą drogę ucieczki.
Zauważył , że jego poprzednia ścieżka jest obserwowana więc odpada. Kamieni więcej nie miał , więc odwrócenie uwagi odpada.
-Trzeba się zabawić w cień ... to chyba jedyna droga. - mówiąc to szukał szlaku najciemniejszego , tak ciemnego aby nic nie dało się w nim dostrzec. Gdy znalazł już swoją ścieżkę zaczął się powoli snuć przez ciemność , był tak skoncentrowany , że widział już tylko swój szlak i myślał tylko o tym żeby nie tupnąć przez przypadek...
-Snuć się , snuć się ... jak cień... nie , muszę być cieniem...- mówił do siebie w myślach.
Udało mu się tak prześlizgnąć spowrotem do kanału i wyjść do dolnego miasta nie zwracając niczyjej uwagi. Jednak gdy tylko wyszedł z kanału jego umysł znów zaczął szukać nowych zagrożeń , było ... cicho ... aż za cicho. Nagle ujrzał oddział (czterech strażników) biegnących w stronę portowego miasta. Chłopak obserwował ich i podążał za nimi w cieniu gdy nagle zauważył coś co przeszyło jego umysł i serce milonami obaw... strażnicy weszli do jego domu... słychać było tylko rozmowy , ale umysł Skafloka był zagłuszony myślami więc nie zrozumiał ani słowa. Postanowił zaryzykować... przełożył roślinkę z kieszeni do torby i rzucił ją w pobliskie krzaki biegnąc w stronę domu. Gdy stanął w drzwiach spełniły się najgorsze z jego obaw... to co zobaczył było dla niego gorsze od wszystkiego co mogło go spotkać... zobaczył swoich rodziców ... martwych. Ojciec był cały we krwi , jego twarz była prawie nierozpoznawalna... spowodował to najpewniej cios kijem w twarz od kogoś wyjątkowo silnego , ale ten ktoś napewno nie był sam. Matka miała nóż wbity w brzuch , ale najwyraźniej wszystko trwało bardzo krótko bo wciąż leżała w łóżku... Dom ... jeśli można to tak nazwać ... był całkowicie zdemolowany. Nie została nawet jedna rzecz , która mogłaby być warta chociaż jedną sztukę złota. Serce Skafloka w tej chwili biło strasznie szybko ... umysł wariował ... chłopak mało nie zemdlał , gdy podszedł do niego jeden ze strażników , którzy badali miejsce zbrodni.
-Najwyraźniej na twój dom napadła szajka bandytów , którzy już od jakiegoś czasu są na wolności. - powiedział jakby to nie było oczywiste.
-To już trzeci podobny przypadek - mówili bez najmniejszego przejęcia czy współczucia.
Młodzieniec nic nie odpowiedział tylko ciągle patrzył się na twarze zmarłych rodziców... że też nie było go w domu , nie pomógł , a może dzięki temu przeżył. Myśli nie dawały mu spokoju , gdyby tu był , może by ich uratował , a może nawet nie zdążyłby powiedzieć słowa... już sam nie wiedział co myśleć , gdy nagle wbiegł do domu strażnik , który sprawdzał okolice domu.
-Spójrzcie co znalazłem! To nie należało do naszych złodzieji , ale najwyraźniej ten tutaj to też przestępca będący w pracy. - Powiedział z dziwnym gymasem na twarzy i zaczął głebiej przeszukiwać torbę. - Wytrychy ! No pięknie... zaraz , zaraz ! A to co !? - strażnik wyciągnął roślinkę z torby.
-To jest najdroższa roślina w Khorinis !! Tylko Alchemik z górnego miasta miał jedną !! - rzucił na to jeden z badających dom.
-No to mamy tutaj porządnego włamywacza !! Pojmajcie go i do Lorda Gerbranda !! - rozkazał znalazca torby i strażnicy pochwycili Skafloka.
Chłopak był tak przybity tą sytuacją , że nie był w stanie odpowiedzieć ... nie chciał ? Może nie potrafił ?? ... Spojrzał tylko na strażnika , który znalazł lekarstwa dla jego teraz już nieżywej matki i spuścił głowę , a oczy zapełniły mu się łzami i to nie z powodu pojmania ... na to był gotowy , ale rodzice ...
Prowadzili go we trzech w stronę koszar , jeden trzymał mu ręce skrzyżowane za plecami , drugi szedł obok trzymając Skafloka za ramiona żeby nie zbaczał z kursu , a trzeci szedł kawałek przed nimi dumny z pojmania. Chłopak ciągle patrzył w ziemię. Targał nim ciągle ogrom myśli. Przez to zajście Skaflok nie wiedział co myśleć o ludziach.
-Napaść na biedaków ... - mówiły jego myśli - ... bezlitośnie ich zabić ... - kontynuował - ... zabrać dosłownie wszystko i spokojnie odejść.
Chłopak jeszcze bardziej pogrążył się w myślach. Już siebie nie obwiniał , wiedział , że gdyby tam był to też by zginął.
-JAK CZŁOWIEK MÓGŁ ZROBIĆ COŚ TAKIEGO !? - to pytanie nie dawało mu spokoju - CZY TO WOGÓLE MÓGŁ ZROBIĆ CZŁOWIEK !? - narzuciła się następna myśl po niecałej sekundzie
Kiedy Skafloka tak męczyły myśli , strażnicy doprowadzili go na miejsce , wprowadzili do koszar przed oblicze Lorda Gerbranda. Był to już dość stary człowiek , ale widać w nim było siłę jak u młodego mężczyzny.
-Lordzie Gerbrandzie , - rozpoczął strażnik nie trzymający chłopca - ten tutaj chłopak dokonał kradzieży w górnym mieście.
-Co ukradł ? - spytał spokojnym acz surowym głosem Gerbrand
-Najdroższy lek w Khorninis. Oto on. - mówiąc to podał roślinkę Lordowi
-To musiał być nie lada wyczyn , ale skąd wiadomo , że jej nie kupił ?
-Znaleziono w jego torbie także wytrychy i wrócił do domu w środku nocy (było to zakazane niepełnoletnim) - powiedział pewny siebie strażnik i podał kolejny dowód , torbę.
-Tak więc ogłaszam , że obecny tutaj chłopak zostaje skazany na pracę w kolonii górniczej na czas nieokreślony. Jutro wyrusza transport nowych kopaczy. Pójdziesz razem z nimi. A narazie... zamkąć go w celi.

Koniec rozdziału 1


Rozdział 2 : Zmiana Planów


Całą noc nasz bohater rozmyślał o swoim czynie , a chaos nie ustępował z jego głowy. Próbował się skupić i wyobrazić sobie swoje nowe „życie” w Górniczej Dolinie. Przesiedział tak całą noc… był bardzo senny , ale gdy tylko zamknął oczy widział swoich rodziców i straszliwą scenę śmierci , którą zobaczył po powrocie do domu.
Gdy tylko słońce wyjrzało za horyzont strażnicy zaczęli budzić więźniów i wyprowadzali ich przed koszary i przykuwali do innych złoczyńców. Kiedy strażnik podszedł do celi Skafloka aby go obudzić zobaczył młodzieńca stojącego przy kratach i gotowego do drogi. Wyciągnął broń , przystawił mu klingę do szyi i kazał wyjść powoli z celi. Gdy tylko Skaflok to uczynił , złapało go dwóch strażników stojących w pobliżu i poprowadzono go do pozostałych skazańców. Chłopak przyglądał się tym wszystkim bandytom i złoczyńcom. Widział tam morderców , zboczeńców , heretyków i wielu innych przestępców , których przewinienia były kilkaset razy gorsze od jego „zbrodni”.
Ale Skaflok pomyślał sobie , że może jakoś się przysłuży w tej Kolonii i zostanie uwolniony , a wtedy znajdzie zabójcę swoich rodziców i zemści się… marzenie – pomyślał – przecież teraz desperacko skazuje się ludzi a nie ułaskawia…
- ehhhhh – westchnął chłopak po czym jakiś strażnik przykuł go do wielkiego i muskularnego mężczyzny.
Gdy ten obrócił się aby spojrzeć kto będzie szedł za nim , Skafloka przeraził widok jego twarzy… pełna nienawiści… oczy pełne obłędu... był to najpewniej morderca , o czym świadczyły małe blizny na jego twarzy , które wyglądały jakby naznaczyło je broniące się małe dziecko. Jak potworny potrafi być człowiek ! – znowu ta myśl uderzyła do głowy młodzieńca – Czytałem o tak wielu rasach i żadna nie robiła swoim rodakom takich okropności… zdarzały się wyjątki , ale w przypadku ludzi to większość jest po tej złej stronie. Takie rozmyślanie przerwali strażnicy , którzy właśnie skończyli skuwać więźniów i dawali sobie sygnały na rozpoczęcie marszu do kolonii.
***
Podróż mijała chłopcu dość szybko. Nie zwracał uwagi na zachowanie innych skazańców , którzy próbowali się oswobodzić szarpiąc… ale tacy ochotnicy byli natychmiast „uspokajani przez strażników”. A Skaflok ciągle rozmyślał nad sensem zachowania rasy ludzkiej… zastanawiał się czy wszędzie tak jest , ale wiele ksiąg było właśnie o słynnych mordercach lub złodziejach. Nasz bohater nie potrafił się pogodzić z tym , że sam należy do tej rasy spiskowców i złoczyńców. Takie myślenie wydawało się przebieg w ciągu chwili , ale w rzeczywistości zajęło mu cała drogę do przełęczy prowadzącej już wprost do nowego „domu”.
Oczom Skafloka ukazała się dość szeroka droga pomiędzy dwoma łagodnie wznoszącymi się górami. Zbocza te wyglądały także na dość obszerne lecz nic więcej nie dało się powiedzieć ponieważ były porośnięte Czarnymi Sosnami. Przed wejściem w głąb tej przełęczy znajdował się mały obozik , w którym stacjonowało pięciu strażników. Ponieważ droga zajęła dość dużo czasu – czego chłopak w ogóle nie zauważył – słońce zbliżało się już ku zachodowi. W nocy była większa szansa , że ktoś lub coś zaatakuje skazańców więc strażnicy zarządzili postój. Jedną z najważniejszych rzeczy , których wszyscy się obawiali były cieniostwory. Chociaż nie widywało się ich zbyt często to te ciemne drzewa nadawały się doskonale na ich leże. Konwój składał się z siedmiu strażników i trzynastu skazańców. Do tego jeszcze doszli strażnicy stacjonujący w oboziku. Skazańcom kazali się położyć pod skałą i poustawiali kamienie na łańcuchach , które ich łączyły.
Kiedy oni tak leżeli , a strażnicy rozmawiali popijając piwo Skaflok przyglądał się wzniesieniom pomiędzy , którymi mieli przechodzić. Wpatrywał się w nie przez parę godzin bez celu… lecz nagle spostrzegł jakiś spory kształt , który wyłonił się przykulony z głębi drzew.
-To pewnie jeden z tych cieniostworów , których tak się obawają. – pomyślał sobie nie mogąc rozpoznać tego cienia.
Lecz coś mu się nie podobało… otóż ten tajemniczy kształt szybko , jakby skokiem skrył się za kamieniem i starając się pozostawać w jak najmniej widocznym położeniu przypatrywał się im dość długo…
-Cieniostwory tak nie robią… Może to jacyś bandyci lub gobliny … nie! – próbował w myślach ustalić co to może być – ten kształt był zbyt duży jak na goblina a i jak na bandytę był dość spory.
Jeszcze jakąś godzinę zajęło mu to rozmyślanie , gdy nagle strażnicy zaczęli się niepokoić. Jeden z nich wstał po czym podniósł miecz , po nim następny i jeszcze jeden. I w ten tajemniczy sposób trzech strażników podeszło bliżej przełęczy rozmawiając po cichu…
Zatrzymali się jakieś dwadzieścia metrów od obozu przypatrując się wzgórzom. Skaflok obserwował teraz strażników , a gdy sprawdził jak zachowa się cień ujrzał niepokojącą rzecz. Pomiędzy drzewami przemieszczało się więcej takich kształtów , ale nagle wszystkie się zatrzymały i pochowały. Strażnicy wrócili opowiedzieć pozostałym o tym co zauważyli… chłopak czekał na słowa typu DUCHY lub POTWORY , a usłyszał idiotyczne stwierdzenie…
-Wilki polują na wzgórzach , ale nie ma się czego obawiać. – powiedział jeden ze zwiadowców.
-To dobrze… jutro z rana ruszamy w dalszą drogę! – odpowiedział inny strażnik.
Połowa strażników położyła się spać , a Skaflok wciąż nie mógł usnąć… nawet gdyby usnął to zaraz obudziłyby go senne koszmary… więc leżał sobie tak młody chłopak , który ostatnimi czasy nie miał zbyt dużo szczęścia. Tymczasem nadszedł świt. Strażnicy wstali i budzili śpiących skazańców rzucając w nich kamieniami… Jeden z żartownisiów wycelował i rzucił w Skafloka ale on zignorował to.
-Jak mam wstać skoro przygnietliście łańcuchy łączące mnie z tymi… ludźmi – zamruczał do siebie z nienawiścią.
Rzucający po obudzeniu wszystkich zaczęli zdejmować kamienie z łańcuchów i nakazali wszystkim wstać. Do każdego skazańca podchodził jeden ze strażników i podawał im kawałek mięsa oraz małą buteleczkę wody.
-Żreć ! Za pięć minut wyruszamy ! – krzyknął kończący się właśnie opancerzać członek straży.
Konwój był gotowy do drogi. Strażnicy pożegnali pięciu obozowiczów i ruszyli w dalszą drogę prowadząc więźniów. Wkroczyli do przełęczy. Skaflokowi przypomniały się tajemnicze cienie… rozejrzał się ale nic nie zobaczył. Byli już w połowie przeprawy przez to wiejące grozą miejsce , gdy nagle strażnik idący na tyłach usłyszał jakieś dziwne słowa dobiegające ze wzniesienia… zanim się obejrzał zginął przeszyty strzałą z łuku. Pozostali strażnicy widząc to przelękli się i przygotowali do boju. Nie minęła nawet minuta gdy z jaskini będącej wejściem na skały wybiegły dwie duże i muskularne postacie. Przyodziani byli w zbroje jakich wcześniej Skaflok nie widział , na głowach mieli hełmy zasłaniające całą głowę wraz z twarzą , a za broń służyły im duże , lekko wyszczerbione topory. Pierwsze skojarzenie jakie przyszło chłopcu do głowy to orkowie , ale przecież na tej wyspie nigdy orków nie widziano. Żadne inne ze znanych mu stworzeń nie pasowało bardziej , więc uznał ich właśnie za zielonoskórych. Gdy tylko ci dwaj wybiegli z jaskini zaryczeli coś w swoim języku i natychmiastowo na skałach z drugiej strony pojawiło się dwóch łuczników , ubranych w podobne zbroje i hełmy. Strażnicy spanikowali widząc dwóch olbrzymich wojowników szarżujących wprost na nich. Łucznicy w tej samej chwili przebili kolejnego obrońcę konwoju strzałami. Jak tylko ryczące bestie dobiegły do strażników rozpoczęła się rzeź… pierwszy z nich powalił najbliższego strażnika odcinając mu rękę. Jeden ze strażników spróbował ataku na niego , ale jego towarzysz chwycił go i rzucił w innego. Zaraz po tym podbiegł do strażnika , którego trafił i rozpłatał go na pół leżącego na ziemi , po czym zabił swój żyjący jeszcze „oszczep”. Skazańcy przyglądając się temu nie wiedzieli co zrobić… tylko młody Skaflok stał sobie dziwnie spokojnie patrząc… śmierć nie była dla niego niczym poza zbawieniem. Skazaniec stanowiący koniec konwoju złapał gościa przed nim i wyłamał mu rękę… widząc to chłopak jeszcze bardziej zwątpił w swoją rasę. Tamten szaleniec pobiegł w losowym kierunku , ale jeden z łuczników skutecznie go powstrzymał przeszywając jego czaszkę kolejną śmiercionośną strzałą , podczas gdy drugi strzelec zabił kolejnego ze strażników. Tym sposobem został już tylko jeden z siedmiu ludzkich wojowników , którego życie zakończył w brutalny sposób ork. Odtrącił on bowiem mały – w porównaniu do jego topora – mieczyk człowieka i podniósł go trzymając za ręce. Orkowy weteran spojrzał bowiem swojej ofiarze w oczy , powiedział coś w swoim języku co chłopiec znając trochę ten język z ksiąg zrozumiał jako Dobranoc , a następnie z żądną krwi nienawiścią wyrwał mu obie ręce. Wszyscy strażnicy byli martwi a orkowie zaczęli wybijać więźniów jeden po drugim. W tym czasie z jaskini wyszedł jeszcze jeden olbrzymi wojownik. Ten wyglądał inaczej. Jego pancerz cały był zrobiony z jakiegoś czarnego stopu metalu. W niektórych miejscach przyozdobiony był srebrnymi symbolami. Na głowie miał również czarny hełm z rogami wykonanymi z tego samego stopu co ozdoby. Kiedy eliminujący konwój ork podszedł do Skafloka nowoprzybyły krzyknął jakieś krótkie słówko , którego chłopak niestety nie zrozumiał , po czym ork uderzył go ręką w głowę na skutek czego naszego bohatera zamroczyło i padł nieprzytomny na ziemię.
Kiedy chłopak otworzył oczy zdziwił się , że jeszcze żyje. Rozejrzał się dookoła szukając orczych wojowników… nie było nikogo. Wstał otrzepał się i poczuł strasznie przenikliwy ból w głowie…
-Mogli być delikatniejsi… - powiedział do siebie.
Skaflok postanowił rozejrzeć się po terenie żeby wiedzieć gdzie jest. Stał on bowiem na szycie góry przed wejściem do niewielkiej jaskini.
-Nowy dom … - pomyślał.
Góra , na której się znajdował była częścią dłuższego pasma górskiego , ale nie aż tak dużego jak się mu wydawało. Z jednej strony jednak było strome zbocze. Chłopak podszedł do niego i popatrzył w dół. Były tam jakieś zwierzęta i niewielki las. Patrzył tak chwilę po czym postanowił zwiedzić jaskinię. Kiedy do niej zajrzał zobaczył coś w stylu dwóch pokoi. Pierwszy duży zaraz przy wejściu i przejście do drugiego , mniejszego. Kiedy wszedł do mniejszego pomieszczenia spostrzegł szkielet trzymający w ręku wypaloną pochodnię… był nienaruszony. Skaflok podszedł powoli do trupa i wyciągnął mu pochodnię z ręki. Jako , że szkielet był nienaruszony i był jedynym śladem istnienia w tej jaskini młody bohater nie obawiał się , że coś go pożre podczas snu. Przysiadł pod ścianą i przeznaczał każdy fragment jaskini na konkretny cel.
-Trzeba zdobyć jakąś skórę , albo płótno , potem trochę drewna i mięsa. Poszukam źródła wody i będzie prawie jak w domu… - ta myśl go zasmuciła – … tylko , że bez morderców… bez śmierci … krwi … i bez ludzi… - zdołował się wspomnieniami i zagłębił w rozmyślaniu.
Znowu myślał o tym jak ludzie prowadzą do samozagłady… nawet orkowie sami siebie nie mordują… chyba , że w wojnach klanowych… Chłopak wstał na równe nogi i wyszedł z jaskini. Może tutaj nikt nie będzie robił takich rzeczy… może są tu tylko orkowie , a może coś go zabije w nocy. Wszystko to było teraz dla niego nie ważne jako , że jego życie nie było nikomu potrzebne ani nic warte. Równie dobrze mógłby skoczyć w przepaść , ale postanowił żyć z zaciekawienia przyszłością. Teraz musiał zdobyć trochę rzeczy do swojej jaskini. Zaczął od zabicia zwierzęcia żeby móc zaopatrzyć się w przedmioty wykonane z kości. Zeszedł w dół góry w miejscu gdzie pasły się zwierzęta podobne do sarn , lecz o białym futrze. Na polanie stały cztery takie sarenki , a w pobliżu były jakieś krzaki owocowe. Skaflok podczołgał się powoli do krzaków ze swoją pochodnią i przyjrzał się niebieskim „truskawkom” , które sobie na nich rosły. Krzak był kolczasty więc chłopak urwał elastyczną , kolczastą gałązkę i obwiązał nią zwieńczenie swojej broni.
-Do owoców wrócę później … teraz czas na polowanie…
Przeszedł kucając tak aby podczas ataku nie zahaczyć o kolce rośliny i skoczył w stronę zwierząt. Uderzył z doskoku kolczastą maczugą w łeb białej sarny , ale ta zachwiała się tylko i uniosła kopyta w górę chcąc powalić chłopaka kopem w głowę. Ten jednak zwinnym fikołkiem w bok uniknął ciosu i znów uderzył. Tym razem cios był śmiertelny , gdyż kolce z rośliny dookoła pochodni zdarły spory kawałek skóry z łba zwierzęcia po czym padło na ziemię. Skaflok na początku wyłamał jeden z małych rogów ofiary i zaczął ostrzyć go o kamień , a gdy już skończył schował za pas. Wziął zwierzę na plecy i ruszył w stronę jaskini. Wspinaczka w górę z takim zwierzęciem na plecach to nie lada wyzwanie , ale chłopak miał na szczęście dużo siły w ramionach. Jednakże kiedy udało mu się dotrzeć na szczyt spotkała go niemiła niespodzianka. W jaskini stał jeden z tych orków w czarnych zbrojach… był to chyba nawet ich przywódca. Skaflok odłożył zwierzę po cichu na ziemię i próbował uciekać , ale z jaskini wybiegło dwóch innych orków i pochwyciło go. Trzymali go mocno za ramiona tak , że krew prawie nie dopływała mu do rąk , ich przywódca podszedł do nich i skinął głową do swoich żołnierzy , którzy pozbawili chłopca przytomności.
-Znowu?... – pomyślał sobie zanim orkowa dłoń pozbawiła go kontaktu ze światem.
Jeden z orków wziął go na plecy , a drugi zabrał upolowane zwierzę i ruszyli w drogę… drogę w nieznany jeszcze naszemu bohaterowi świat.
Kiedy zeszli z pasma górskiego udali się w stronę lasu , a okoliczne zwierzęta chowały się na ich widok. Wreszcie dotarli do swojego celu... do wioski , w której na Skafloka czekała niecodzienna wiadomość. Orkowie zanieśli go do dużego namiotu i położyli na wilczych skórach po czym zostawili sam na sam z generałem i postacią , która w tym namiocie medytowała. Chłopak ocknął się i zerwał na równe nogi widząc znanego już sobie generała mordercę i drugiego orka obwieszonego przeróżnymi ornamentami oraz z dziwnymi tatuażami na całym ciele. Wytatuowany ork był najwyraźniej kimś bardzo ważnym gdyż generał ciągle wpatrywał się w niego oczekując rozkazów.
-Wyjdź – przemówił po czym ciężko opancerzony generał orków opuścił namiot.
Skaflok spojrzał postaci , która przed nim stała w oczy i przeląkł się…
-Jestem Grish Nar’rok – zaczął mówić jakże płynnie ludzkim językiem zielonoskóry – Przywódca klanu Pięści Khaara i oddany jego sługa , a ten , który właśnie wyszedł to Ter’nak , generał naszych niewielkich sił zbrojnych . Od jakiegoś czasu prowadzimy w tym rejonie wojnę z Paladynami Arediosa , władcy powietrza.
-…ale… - przerwał mu chłopak - … co to do jasnej cholery ma wspólnego ze mną !!?? – podniósł głos nie rozumiejąc co się dzieje.
-Daj mi skończyć… - odpowiedział spokojnie Grish Nar’rok - … jak już mówiłem prowadzimy wojnę , którą niestety przegrywamy. Jednakże nasz Bóg , łaskawy Khaar powiedział mi podczas mych medytacji , że już wkrótce to się zmieni… powiedział , że niedługo sami ludzie przyślą mu pomoc w postaci samotnego i odrzuconego chłopca...
-Masz na myśli… - zdziwiony i zakłopotany wypowiedział Skaflok
-Tak ! Mam na myśli ciebie mój chłopcze , byłeś jedynym , który pasował do wskazań naszego pana. Lecz nie mogę być pewny , ale wkrótce to się okaże.
-Rozumiem , że nie mam wyboru… zresztą to nawet mi pasuje , ale co masz na myśli mówiąc , że wkrótce to się okaże ?? – spytał już opanowany
-Musisz przejść kirundium. – powiedział po czym dodał widząc niezrozumienie na twarzy chłopca – Jest to test siły , inteligencji i zwinności… ale osoba wskazana przez Wielkiego Khaara powinna poradzić sobie bez większych problemów.
-Więc co mam zrobić ?
-Jeszcze nie teraz. Najpierw musisz wypocząć i odświeżyć swoje zdolności bojowe , a jutro rano dowiesz się co dalej. – skończył orkowy przywódca i zawołał strażnika sprzed namiotu. - Oprowadź naszego gościa po wiosce i pokaż mu najważniejsze miejsca. – zwrócił się do swojego sługi Grish Nar’rok – Znasz orkowy język ? – spytał teraz Skafloka
-Trochę tak…
-Doskonale , więc nie będzie problemów z komunikacją… a na razie , żegnaj. – i przywódca orków skinął głową na strażnika po czym ten wraz z chłopcem udali się na wycieczkę po wiosce klanu Pięści Khaara.

CDN


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Nordmarski Klub Literacki Strona Główna -> Proza Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin